W moim kalendarzu pod datą Tego Dnia napisałam sobie: czas wystartować. A na pierwszej stronie kalendarza na początku roku napisałam: "Kiedy wszystko zdaje się działać przeciwko tobie, pamiętaj, że samolot startuje pod wiatr, nie z wiatrem", zaczerpnięte z bloga Agnieszki . Na początku bieżącego roku nie pozostawało mi nic innego jak łapać się tego typu myśli, łapać się marzeń, zanim odfruną gdzieś na dobre. fot. Anna Karpiel-Semberecka Żeby wystartować w biegu im. Franciszka Marduły zamarzyło mi się od momentu, w którym przeczytałam relację z tego biegu na blogu Krasusa. Było to chyba z milion lat i milion wydarzeń temu ;) Marzenie przekładałam z roku na rok. Zawsze się znalazł odpowiedni powód na nie: albo brak odpowiedniego przygotowania, albo triathlony, albo losowanie zbyt późno, jednak najczęściej: się nie nadaję na takie bieganie. W końcu, mimo własnych, niekoniecznie 'budujących' myśli, że robię to wbrew wszelkim znakom, które każą mi się
Mimo zajechanych nóg po Karko i niedociągnięć przygotowawczych bardzo mi się chciało tego trajlonu. Tej napinki, koncentracji, dla takiego roztrzepańca jak ja pamiętanie o wszystkim w strefach zmian to wyzwanie! I ta logistyka z odpowiednim rozłożeniem sił, i ta niewiadoma na co mnie stać. Która dyscyplina okaże się moją najlepszą stroną. Czy nie popierdzielę czegoś znów w nawigowaniu i nie odpłynę gdzieś na środek jeziora. Czy uda mi się złapać w końcu jakieś koło na rowerze i pojechać z przyzwoitą prędkością (w Pniewach dozwolony jest drafting). Czy uda mi się pobiec w trópa i nie umrzeć ;) Takie oto rozkminki przestartowe. Dodatkowo przyprawione odrobiną złości na siebie, bo trzeba było sobie te nogi zajeżdżać tydzień wcześniej w Karko? Odpowiedź jednak brzmiała jednoznacznie, trzeba było. Nie sposób być w górach i po nich nie biegać. No nie da się. Kolejnym razem po prostu nie zaplanujemy weekendu w górach na tydzień przed startem, jednak w tym roku nasza 1. rocznica ślubu jakoś n