Przejdź do głównej zawartości

1/4 IM SIERAKÓW, CZYLI MÓJ PIERWSZY TRIATHLON


Niedzielny poranek był słoneczny, ale dość chłodny. Było mi brrr! zimno. Nie wyobrażałam sobie, jak mam się za chwilę w tym chłodzie brrr! rozebrać, wbić w brrr! piankę, wejść w niej do tej brrr! zimnej wody. Brrr! A minuty do startu mijały nieubłaganie. Chwilę wcześniej po raz ostatni odwiedziłam Alberto w strefie zmian, dwukrotnie przećwiczyłam pokonywanie trasy, którą wrócę z wody i którą wrócę z roweru. Dzień wcześniej byłam w strefie zmian dwa razy, i przed odprawą, i po odprawie, za każdym razem próbując zapamiętać, gdzie jest moje stanowisko. To nie była taka prosta sprawa. 


Pół godziny przed startem wbiłam się w końcu w piankę, założyłam 'pachnący' gumą żółty czepek i oksy. Zanurzenie w wodzie było najmniej przyjemnym momentem dnia. Potem chwilę pływałam dla rozgrzewki i z wody obserwowałam start pierwszej fali - bo start był tzw. barceloński z uwagi na sporą liczbę zawodników, czyli startowaliśmy falami. Wypadło, że będę w tej drugiej. 

SWIM

Stało sobie stado pingwinów na plaży w Sierakowie. Wtem rozległ się huk i stado pingwinów rzuciło się do jeziora. I się zaczęło. Jebs, bum, kop. Ktoś po mnie przepłynął. Ktoś pode mną. Ktoś we mnie wpłynął, to z lewej, to z prawej, to z obu stron na raz. To płynął jakiś żabkarz z przodu i za cholerę nie dało się go wyminąć (wyrwać mu nogi!). Ktoś mi chlapnął prosto w twarz i się zachłysnęłam. Nie byłam w stanie płynąć "swoim kraulem". Zamiast skupiać się na tym, aby był łokieć w górze i sięgać ręką daleko, to myślałam tylko, jak nie dać się utopić w tej cholernej pralce. Pierwsza boja i skręt w prawo. Kawałek za nią straciłam orientację i zaczęłam płynąć w kierunku środka jeziora. Zorientowałam się, bo nagle przestałam czuć kopniaki. Szybka analiza sytuacji, trzeba wrócić do pralki. Kilka ruchów i pojawiłam się w niej z powrotem. Znów poczułam znajome kuksańce i kopniaki. Szybko dopłynęłam do drugiej boi, kolejny skręt w prawo i... kolejna utrata orientacji. Zamiast płynąć ze swoją ekipą, odbiłam za bardzo w prawo i prawie dołączyłam do "trzeciej fali" płynącej w kierunku pierwszej boi. Ja pierdolę, kto wymyślił ten triathlon, to były moje jedyne myśli w tym momencie. Na inne mnie nie było stać. Miałam serdecznie dosyć. Moje pływanie, moja ukochana dyscyplina, i takie sponiewieranie! Na szczęście obrałam tym razem odpowiedni azymut i płynęłam lekko po skosie, ale tak aby trafić między dwie boje oznaczające koniec trasy pływackiej. W końcu ujrzałam długie wodorosty na dnie, aaaaa, tam są na pewno jakieś stworzenia, nie stanę na tym w życiu! Tylko że inni już się zatrzymywali i biegli, więc zacisnęłam zęby i poczyniłam to samo. Skończyło się. UFFF. 
Moim celem było zejść poniżej 20. minut, jednak po tym co się działo w wodzie byłam pewna, że poszło mi zdecydowanie gorzej. Wynik był więc dla mnie miłym zaskoczeniem, bo jak się później okazało, etap pływacki ukończyłam w 19m:51s.  


T1

Wyjście z wody do strefy zmian w Sierakowie ma około 450m długości i w większości wiedzie pod górkę. Wybiegłam z wody kompletnie wygłupiona i zdezorientowana, na szczęście głowa pozostała na swoim miejscu, bo po chwili pojawił się w niej komunikat "rzep!" a po nim następny "teraz ciągnij za sznurek!". Tym sposobem do połowy zdjęłam piankę, biegnąc twardo pod tę górkę i dostając pierwszej tego dnia zadyszki. Wtedy, jak pomyślałam, że mam zaraz pedałować, zrobiło mi się niedobrze. No ale nic, zachciało mi się triathlonu, to teraz trzeba się spiąć i robić dalej swoje. Więc zrobiłam. Swoje stanowisko w strefie zmian odnalazłam bez problemu (ha!), piankę zdjęłam prawie bez problemu, pamiętałam ładnie o garminie, żeby założyć i włączyć gps (ha!), o tym, że najpierw ładnie zapiąć kask, a potem dopiero zdjąć rower (ha!). Spółka Alberto, Dżordż i ja opuściła strefę zmian po 6. minutach i 24. sekundach. 

BIKE

Ten etap pozostawia wiele do życzenia, pierwsza pętla poszła mi w miarę dobrze (jak na moje możliwości oczywiście), utrzymywałam przez większość czasu prędkość około 30km/h, z wyjątkiem podjazdów oczywiście, których było sporo. Popsułam się na drugiej pętli, jechałam zdecydowanie wolniej. Naprawdę chciałam jechać szybciej i naprawdę nie byłam w stanie mocniej pedałować. 
Jednak mimo wszystko, bardzo miło wspominam ten etap. To jest naprawdę fajne, gdy wyprzedzający facet krzyczy "dajesz Marysia!". Inny przyuważył Alberta i krzyknął "fajny koń!". Ludzie krzyczeli "brawo dla pani!", "o, dziewczyna jedzie, brawo!". Mimo że pojechałam jak ostatnia oferma (no bo trzeba przyznać, że na bajku jeżdżę jak ostatnia oferma) i roztrwoniłam przewagę wypracowaną na etapie pływackim, to schodziłam z roweru zadowolona. I jeszcze ze sporym zapasem sił. A do głowy wbił mi się napis, umieszczony na bidonie, który cały czas miałam w zasięgu wzroku - "wierz w siebie".
Mój czas na rowerze to 1h:33m:58s i choć na treningu raz ledwie udało mi się zejść poniżej 1h:40 na dystansie 45km, to po cichu liczyłam, że tym razem się wezmę do roboty i dam radę zejść poniżej 1h:30m. Dużo pracy mnie czeka, jeżeli chodzi o jeżdżenie na bajku, no niestety, jestem w tej dyscyplinie najsłabsza.

T2

Kolejne "ja pierdolę" wyrwało mi się z ust, tym razem na głos, bo pojawił się element, którego na treningach nie przećwiczyłam - bieg w butach spd zaraz po zejściu z bajku. Podczas zakładek schodziłam z bajku, wnosiłam go do mieszkania, zmieniałam buty i dopiero biegłam. A tu trzeba było dobiec do strefy zmian, na tych ugiętych jak z waty nogach. Było zabawnie, chwilami nie byłam pewna, czy się zaraz z Dżordżem nie wypierdzielimy, a Alberto siłą rzeczy z nami, no ale dałam radę. Potem poszło już sprawniej, kask zdjęłam, buty zmieniłam, garmina zresetowałam i w drogę. Zajęło mi to 02m:54s.

RUN

Bałam się tego etapu jak ognia, z uwagi na trasę, która wiodła po lesie i do płaskich nie należała. Wybiegając ze strefy widziałam czas wyświetlany na mecie - 2 godziny i 13 minut. W duchu jęknęłam z żalu, że nie uda mi się tych 3. godzin połamać. Tak, bo zejść poniżej 3. godzin to ten wynik, który po cichu mi się marzył. Po chwili jednak mnie olśniło, że startowałam w drugiej fali, 10 minut później i na bieg mam niecałe 57 minut. Po lesie, po górkach... Kurde, będzie ciężko. Zobaczymy, co da się zrobić. 
Gdy spojrzałam na wyświetlacz garmina, pokazujący, że pierwszy kilometr pokonałam w tempie 5:05, dotarło do mnie, że jestem w stanie pobiec poniżej 57 minut i ukończyć ten triathlon poniżej 3 godzin. 'Wierz w siebie', do cholery!
Tempo biegu dyktowała nawierzchnia i profil trasy. I naprawdę, ale to naprawdę dziękowałam sobie, że biegałam ostatnio dużo po lesie i nie oszczędzałam się na górkach. Tylko dzięki temu leśna nierówna nawierzchnia i podbiegi mnie nie zabiły. Trzeba było przebiec 2 pętle, na końcu pętli były słynne serpentyny. A wzdłuż serpentyn napisy "ból to ściema", "ukończyłeś - jesteś zwycięzcą". 
Gdzie była twarda nawierzchnia i z górki, biegłam najszybciej. Po lesie, gdy było w miarę płasko utrzymywałam tempo około 5:20. Zwolniłam najbardziej na serpentynach, głównie z uwagi na ostre zakręty niż to, że było pod górkę. Byłam zmęczona, ale czułam, że dam radę zmieścić się w '3' i to mnie dodatkowo uskrzydlało. 

Przed startem zakładałam, że bieg zajmie mi około godzinę. A pobiegłam w 54m:46sCałą trasę przebiegłam z uśmiechem na ustach, jednocześnie dając z siebie wszystko.

Wpadłam na metę z czasem 2:57:53. Byłam zmęczona, szczęśliwa jak dziecko i zeszły ze mnie chyba wszystkie emocje ostatnich miesięcy. Chwilę później spotkałam Michała, który startował w trzeciej fali, szczęśliwego, bo również złamał "3", a cały triathlon zajął mu około minutę mniej niż mi :)

 

Tak więc, zostałam triathlonistką! I w końcu dowiedziałam się na własnej skórze, 'z czym się je' ten triathlon. Jak wiele jest czynników, na które nie mam wpływu, a z którymi trzeba sobie radzić. I jak wiele rzeczy trzeba ze sobą zgrać i o ilu pamiętać. I jak oprócz zdolności do ogromnego wysiłku liczy się głowa na karku. 

Triathlonowe przetarcie uważam za udane, dawno nie wracałam tak zadowolona z żadnych zawodów. Wynik bardzo mnie podniósł na duchu i wiem, że jestem go w stanie poprawić w przyszłości. I wiem przede wszystkim na czym muszę się teraz skupić - rower, rower i jeszcze raz rower. W końcu powiedzenie, że na rowerze można najwięcej zyskać, lub najwięcej stracić nie wzięło się znikąd. 

I chyba się zakochałam w triathlonie, choć przebieg ta randka miała z początku burzliwy. W wodzie miałam paniczne myśli, potem na rowerze się uspokoiłam (a że aż nadto to inna sprawa), no a w biegu to był już czysty odlot. A radości na mecie to nawet nie da się opisać. I choć zmęczona byłam i wszystko mnie bolało, to w tej chwili już nie mogę się doczekać kolejnego triathlonu. I na szczęście następna randka z Panem Triathlonem już za niecały miesiąc w Pniewach, także długo nie potęsknię. Dla odmiany na dystansie olimpijskim. Całe 1500m pływania. Półtora kilosa w pralce. Aaaa! ;)

Na samym końcu udało nam się ponownie spotkać z Michałem i tym razem nie mogło się obyć bez wspólnej fotki w koszulkach Smashing Pąpkins :)




Komentarze

  1. Zaczynam Wam zazdrościć tego tri :P A tak na poważnie MEGA się cieszę, że Ci się udało !!! :) Pięknie dałaś czadu!!! :D GRATULACJE OGROMNE!!! :) Teraz będzie tylko lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo TRI to fantastyczna sprawa! Polecam kiedyś spróbować ;)
      I dziękuję :)

      Usuń
  2. 'Wierz w siebie', do cholery! :)
    A tak na poważnie: mocno gratuluję! Jesteś WIELKA!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto to sobie często powtarzać, bo to zaklęcie, które DZIAŁA ;) Dzięki!

      Usuń
  3. Super widać tę radość na etapie beigowym:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz tak sobie myślę, że ta radość to pewnie też stąd, że na etapie biegowym zeszło ze mnie wcześniejsze napięcie - nikt nie mógł mnie już utopić, ani nie mogłam już złapać laczka ;)

      Usuń
  4. To pływanie przerażające! Ale poszło Ci świetnie, dałaś czadu! Wielkie gratulacje :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj jest, zdecydowanie byłam przerażona :) dziękuję :)

      Usuń
  5. To miałaś podobnie jak ja :) Też dawno nie wracałem z żadnych zawodów tak naładowany endorfinami i dawno mnie emocje tak długo nie trzymały :) Nawet po Gwincie szybciej mi przeszło!
    Jeszcze raz bardzo, bardzo serdecznie gratuluję Ci tak wspaniałego debiutu w tri! :) A na pływanie to zmiażdżyłaś mnie absolutnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja Ciebie pływaniem, Ty mnie rowerem, więc jest 1:1 :) dzięki!

      Usuń
  6. Brawoooooo!!!!!Jestem pod wielkim wrażeniem!Trzymam kciuki za start w Pniewach!

    OdpowiedzUsuń
  7. Super, super, gratuluję!!! JESTEŚ WIELKA!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale zajebisty pomysł na napis na bidonie! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Super relacja! Wielkie gratulacje!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak ja Cię podziwiam! Pomysł, plan, realizacja, wszystko konsekwentnie i pięknie zrealizowane :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba o to w tym naszym bieganiu/sporcie chodzi - obieramy cel, trenujemy i realizujemy :)

      Usuń
  11. Szacunek :-) Mogę sobie zrobić z Tobą zdjęcie, powiedzmy w niedziele? ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcie będzie i to w koszulkach Blogaczy! ;)

      Usuń
  12. GRATULACJE! Tylko pozazdrościć wytrwałości :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz