Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2014

"CELUJ W KSIĘŻYC, BO NAWET JEŚLI NIE TRAFISZ, WYLĄDUJESZ MIĘDZY GWIAZDAMI" 15. POZNAŃ MARATON.

Może zacznę od tego, co było PRZED :) A było tego dość sporo. Od ponad tygodnia bolało mnie lewe biodro. Obawiałam się, że powrócił syndrom pasma, z którym borykałam się rok temu. Nie pisałam nic o tym na blogu, bo stwierdziłam, że uznacie to za profilaktyczne tłumaczenie się z mojej ewentualnej porażki.  Na trzy dni przed mój żołądek zaczął strajkować i wszelkie węgle, jakie mu serwowałam trawił dość zawile i powoli, był ciężki jak kamień i non stop bolał, więc przed maratonem zamiast wodą opijałam się herbatą miętową. Na dwa dni przed miałam wrażenie, że dobiera się do mnie jakieś przeziębienie, a dzień przed od rana bolała mnie głowa. Oczywiście to wszystko był stres. A ból biodra to na pewno nie pasmo, powiedział fizjo, mam się nie przejmować, tylko biec swoje .  No to znalazłam sobie sposób na odstresowanie i przez ostatnie dni - nie śmiać się! - dziergałam jak głupia na szydełku ;) Bo ręce miały co robić, mogłam się dzięki temu wyciszyć, a czytanie książek nie wchodziło

1/2 IM POZNAŃ TRIATHLON. ŻAR Z NIEBA I NAJPRAWDZIWSZY OGIEŃ Z PĄ-DUPY.

Kawał drogi pokonałam, aby stanąć na starcie 1/2 IM Poznań Triathlon. Ta droga składała się z wielu wyrzeczeń, czasu poświęconego na treningi, spalonych kalorii, a nawet ran. Mimo, że czułam się dobrze przygotowana, strach momentami mnie paraliżował i nie wyobrażałam sobie momentu startu. Bo jak ja mam, tak z własnej woli, wejść do tej wody, przepłynąć 1,9km, potem przekręcić 90km na bajku i jeszcze pobiec półmaraton? Ogrom tego zadania tak mnie przytłaczał, że odziana w piankę, na krótko przed wejściem do wody, poryczałam się, i z rykiem do tej wody wchodziłam. Ironwoman, co ryczy, dobre sobie... A warunki tego dnia nie sprzyjały. Podczas ubierania pianki spotkałam Krasusa z NKŚ, który powiedział mi, że mam brać koniecznie picie na punktach odżywczych na rowerze, bo bez tego będzie ciężko. Cenną radę Krasusa wzięłam sobie mocno do serca. Ostre słońce i temperatura ponad 30 stopni, z takimi warunkami się nie igra.  SWIM Jestę mistrzę! Gdy znalazłam się już w wodzie, nadal

1/4 IM SIERAKÓW, CZYLI MÓJ PIERWSZY TRIATHLON

Niedzielny poranek był słoneczny, ale dość chłodny. Było mi brrr! zimno. Nie wyobrażałam sobie, jak mam się za chwilę w tym chłodzie brrr! rozebrać, wbić w brrr! piankę, wejść w niej do tej brrr! zimnej wody. Brrr! A minuty do startu mijały nieubłaganie. Chwilę wcześniej po raz ostatni odwiedziłam Alberto w strefie zmian, dwukrotnie przećwiczyłam pokonywanie trasy, którą wrócę z wody i którą wrócę z roweru. Dzień wcześniej byłam w strefie zmian dwa razy, i przed odprawą, i po odprawie, za każdym razem próbując zapamiętać, gdzie jest moje stanowisko. To nie była taka prosta sprawa.  Pół godziny przed startem wbiłam się w końcu w piankę, założyłam 'pachnący' gumą żółty czepek i oksy. Zanurzenie w wodzie było najmniej przyjemnym momentem dnia. Potem chwilę pływałam dla rozgrzewki i z wody obserwowałam start pierwszej fali - bo start był tzw. barceloński z uwagi na sporą liczbę zawodników, czyli startowaliśmy falami. Wypadło, że będę w tej drugiej.  SWIM Stało sobie

7 POZNAŃ PÓŁMARATON. KREW, POT, ŁZY I TRUP.

Słońce mnie nie lubi. Wiedziałam to już od dawna, jednak kolejny raz to boleśnie odczułam. Nigdy jeszcze nie miałam tylu kryzysów podczas biegu, nie czułam takiego zmęczenia i nigdy nie musiałam tak mocno walczyć ze sobą na trasie, jak podczas tegorocznego, 7. Poznań Półmaratonu.  Ale udało mi się osiągnąć wynik, który jeszcze do niedawna nawet mi się nie śnił, i choć celowałam przynajmniej o 5 sekund mniej, to i tak jestem bardzo zadowolona: mój wynik netto to 01:45:04 .  Dla porównania, moja zdetronizowana życiówka z wiosny ubiegłego roku to: 01:57:10 . Tu się dzieje życiówka :) foto: K. Tak jak wcześniej postanowiłam, na starcie ustawiłam się koło zająca prowadzącego na czas 1:45. Ruszyliśmy przy dźwiękach Rydwanów Ognia (love...). Pierwszy kilometr z racji okołostartowego zamieszania był wolniejszy, potem zaczęło się nadrabianie straconych sekund. Biegło mi się dość lekko i wówczas byłam pewna, że żadnego problemu z utrzymaniem tempa mieć nie będę. Brałam jednak pod uwa

X MANIACKA DZIESIĄTKA. WIATREM, GRADEM, DESZCZEM.

Po pierwsze, miałam kiepsko przespaną noc. Naprawdę. Najpierw nie mogłam zasnąć, potem spałam bardzo płytkim i urywanym snem, wstałam przed budzikiem, z rana czułam się zmęczona i lekko rozbita... Po drugie, to pogoda. Nie było zimno, deszcz jakoś specjalnie nie przeszkadzał. Ale ten wiatr... Drzewa za oknem tańczyły, w kominach świszczało, a na trasie do Poznania, bezlitośnie bujało moim biednym, małym yariskiem. Normalnie w takich warunkach przekładałabym trening na inny dzień, a tu nie ma zmiłuj, trzeba pobiec i to jeszcze w dodatku przyzwoicie.  Po trzecie... No może skończę jednak się tłumaczyć, wszak kiepskiej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy :) Pobiegłam Maniacką Dziesiątkę z wynikiem 46:55 netto. To jest moja nowa oficjalna życiówka na 10 km, poprawiona w stosunku do poprzedniej o około 4,5 minuty (51:20). Gdyby mi ktoś miesiąc temu przepowiedział taki czas, wzięłabym go w ciemno...  Do biegu starałam się podejść rozsądnie. Założenie miałam takie, a