Link do części pierwszej < klik > i drugiej < klik > Na punkcie w Roztokach szybko pouzupełniałam bidony, ale tym razem wodą, bo słodkiego izo miałam szczerze dość. Jeszcze tylko 12km! tak nam powiedzieli... Tylko. W takich momentach nie wolno patrzeć na zegarek. Niestety na podejściu pod Hyrlatą robiłam to zbyt często. I tym sposobem ono mnie zjadało. Im wyżej, tym znów pojawiał się obraz świata zamazany, jak zza brudnej szyby. Wchodziliśmy ze względu na mnie bardzo wolno. Wiedzieliśmy już, że będziemy na mecie w okolicach limitu czasu. Wiedzieliśmy, że ognia w końcówce nie będzie. Że ja nie dam rady przyśpieszyć na podejściach, a Łuki nie jest w stanie normalnie zbiegać. Mało tego, zachciało mi się jeszcze jednej przerwy... Łuki do bólu nogi się jakby przyzwyczaił, ale o szybszym zbieganiu nie było mowy. Byłam na siebie zła, że na początku w ogóle wymyśliłam jakiekolwiek cele czasowe. Łuki był temu od razu przeciwny, no ale ja to cała ja... Bez sensu było celowan...